Pokaż Taszkentczyk na większej mapie

wtorek, 26 stycznia 2010

Polskie cmentarze żołnierzy Armii gen. Władysława Andersa w Uzbekistanie


Dzięki uprzejmości Pani Konsul z Taszkentu zamieszczam mapkę z zaznaczonymi cmentarzami w Uzbekistanie, na których zostali pogrzebani żołnierze Armii gen. Władysława Andersa. Żywię nadzieję, że może to się komuś przydać a dla wielu będzie co najmniej interesujące. (Dla powiększenia kliknąć obrazek.)



sobota, 23 stycznia 2010

Rahmat!


Ciężko przychodzi mi pisanie tego postu. De facto kończy on bowiem działalność Taszkentczyka. Taszkentczyk powrócił na stałe do macierzy i przysługują mu obecnie tytuły Słupczanina oraz Poznaniaka (choć ten drugi, przyznaję, na wyrost :P ). Oczywiście plany powrotu, choć nieskonkretyzowane, są. Inszallach, ich realizacja nastąpi w miarę szybko… W końcu miejsce Taszkentczyka jest w Taszkencie… aczkolwiek ma on coraz większą chrapkę na stanie się Duszanbińcem :P


Trzymając się jednak faktów – wróciłem do Polski i zapewne nie opuszczę Umęczonej aż do okresu wakacyjnego (no może poza jakimiś krótkimi wypadami ;) )... Perspektywa na najbliższe pół roku – samodoskonalenie się na polu nauki i edukacji ;) A poza tym obmyślanie strategii na przyszłość dalszą i bliższą, zawodową oraz podróżniczą…

W takim momencie chętnie, lecz z nostalgią, wracam do wydarzeń poprzedniego roku… Przed oczyma przebiegają mi ci wszyscy cudowni ludzie i te wszystkie wydarzenia, które spowodowały, że rok 2009 był zdecydowanie najciekawszym w moim dotychczasowym żywocie. Dziękuję wszystkim, których było mi dane spotkać w tym czasie na szlaku swej ziemskiej peregrynacji… Rahmat!!

…4 stycznia 2009 – dworzec kolejowy w Słupcy – „jak to będzie w tym Uzbekistanie?”…
…Aliszer z Szarafem grają za ścianą mojego pokoju na gitarze i proponują wyjście na lodowisko…
…czuję zapach małej czajchany, do której wybrałem się na pierwszy obiad po przyjeździe do Uzbekistanu…
…manty… ahhh jem porcję mantów w śmietanie i zieleninie…
…czuję ścisk w autobusie linii nr 23, którym jadę z akademika na uczelnię…
…za oknem: zakłady Elektroaparat, uśmiecha się do mnie Pierwszy Prezydent Uzbekistanu, przedszkole, smutne blokowiska, startujące samoloty, tryskające snopami iskier tramwaje oraz przepiękna panorama Tien-Szanu…
…idę na pierwsze zajęcia na uniwerku z uczuciem „Boże, jak ja dam sobie radę?”…
…siadam na łóżku z mapą Azji Centralnej i zastanawiam się, dokąd ruszyć na wakacyjne podboje – szkoda, że nie wypaliło z Wyspami Wozrażdienija…
…kino bałkańskie z Aliną, Olą, Zilolą i Recepem…
…spoglądam z najwyższego minaretu Uzbekistanu na zabudowania starej Chiwy…
… Żiguli-taksówka – czemu nie, ale Matiz albo Tico?…
…spotykam się z Martyną i Olgą na Miron Szocha i poznaję Sebastiana…
…jadę z Romanem w góry i schodzę pierwszy raz w życiu z mini-lawinką…
…sto dolarów = pół plecaka uzbeckich sumów…
…kocioł z sumalakiem podczas święta Navruz…
…courseworki…
…Taszkencki Instytutu Irygacji i Melioracji i jego ekskluzywne toalety…
…Wiera Markowna magluje mnie z zakamarków „Ruskoj Duszy”…
…dziwię się, że nikt nie wpada w otwarte kanały ściekowe poprowadzone wzdłuż ulic…
…blin, co to są te małe białe kulki sprzedawane przez babuszki przy wejściach do stacji matra?…
…czy można znaleźć ot tak sobie na ulicy 1000 dolarów? Na Broadway’u można…
…idę na pchli targ – Tyzykowkę i w efekcie… poznaję Guillaume’a (jakby nie patrzeć zachodzi tu jasny związek przyczynowy :) )…
…Elvis, Rudik i Maryla Rodowicz…
…”Diamond”, „Prince”, „Darchon”, „Niagara” i „Opera” – wesoło jest…
…wódka „z bagażnika”…
…gapię się, jak zaczarowany w nurt Amu-Darii pod Termezem, a przede wszystkim w kraj leżący po drugiej stronie jej brzegu („Afghanistan is calling” po raz pierwszy)…
…dziwię się, gdzie się podziały te wszystkie Daewoo w Polsce…
…Zamira i Eldor stworzyli szybkie danie akademickie…
…przekomarzam się z Ibrahimem na temat Gruzji i Saakaszwilego…
…wkurzam się na brak sera żółtego w osiedlowym sklepiku...
…ponad pół godziny na basen wlekącym się tramwajem…
…czeczewica by Jegor…
…wraz z Muratem i Profesorem przeżywamy wyniki wyborów samorządowych w Turcji…
…uczę się na egzaminy, przerywając sobie pogadankami z Pederem o jego rowerowych podróżach do Kapsztadu oraz Szanghaju…
…po wizę kirgiską do konsulatu, marsz!…
…Osz --> Mi-8 --> Aczik-Tasz…
…plecak się toczy, toczy, toczy i… wpada do szczeliny…
…herbata o smaku etyliny-92, bezcenne…
…”Panie!! Pańska buteleczka!! Przelało się!”...
…z podziwem spoglądam na Brazylijczyków, którzy nie popuścili Leninowi…
…spotykam Anię, Magdę, Kubę i Radka na kirgiskiej ziemi – ekipa w komplecie…
…nasz Tranzicior – Kamazy z drogi!…
…Owca Marco Polo – do dziś mam wyrzuty sumienia…
...ciało doskonale czarne – ocieramy się o Nobla z fizyki...
…z mroku wynurza się zakrwawiona twarz tadżyckiego oficera…
…a drogę pod Iszkaszimem zajeżdża nam biały Lexus…
…”Krzychu! Zabierz te kupy sprzed moich oczu!”...
…”Maszinu otstawim na sztraf-plościadku”…
…tu było kiedyś morze…
…”Ty, a co to za łuna na horyzoncie?”…
…w Uzbekistanie żarka…
…”Majle, Majle, Chop!”…
…”HoMs meeting at Polish Residence” i “Dear All”…
…pięknym zostawiliśmy cmentarz w Guzarze…
…Duszanbe – „zielionyj gorad”…
…Magda tłumaczy, dlaczego woda w nureckim zbiorniku ma taki ładny niebieski odcień…
…Skaldy dorzucili do pieca!...
…”Student kompletnie się stoczył”…
…”Zakład Fryzjerski zamknięty z powodu seminarium”…
…”Wujek, ty nie mozes się rusać, jak ja uciekam”…
…witamy z Danielem Nowy Rok na Mustaquilik, zaglądając do milicyjnej suki…
…3 stycznia 2010 – dworzec kolejowy w Słupcy – „jak to będzie w tej Polsce?”…

Taaak…

A wszystko to zaczęło się w tramwaju nr 9 w miesiącu styczniu/lutym 2008 roku w drodze z HCP do Biblioteki Uniwersyteckiej i rozmowy z Martyną… Dzięki Ci Martyna!! :)

Jeśli więc chcecie jechać do Uzbekistanu i nie tylko, to musicie jeździć, jak najczęściej tramwajami linii nr 9 poznańskiego MPK i liczyć na spotkanie Waszej Martyny!


To już jest koniec… Choć nie tak do końca, bo ciągle wisi nade mną obiecany dawno post o motoryzacji. Postaram się to nadrobić wkrótce.

Dziękuję wszystkim, którzy zaglądali na Taszkentczyka i czytali moje wynurzenia, w szczególności zaś tym, którym chciało się to jeszcze komentować: Uli, Magdzie, Martynie, Asi, Oldze, Krzysztofowi, Sokołowi, Bracholowi, Andrzejowi, Gabrysiowi, Czajolowi, GooRooo i wszystkim tym, których tu pominąłem!


Myślę, że Taszkentczyk osiągnął swój główny cel – był platformą kontaktu między mną a Wami, Drodzy Przyjaciele! Wiem, że wpisów było mniej niż się spodziewaliście i mniej niż sam zakładałem oraz pojawiały się nieregularnie, ale to wynika z faktu, iż pisanie prawie od zawsze sprawiało mi ból wręcz fizyczny :P Niemniej jednak ponad 7000 wejść w ciągu roku poczytuję sobie za sukces i całkiem niezły wynik – jeśli do tego by dodać wejścia na moją galerię na Picasie oraz na kanał YouTube – to będzie to ponad 100.000! :D A to już nie w kij pierdział!

Teraz kilka takich fajnych screenów z mapo-liczydła (klyknąć dla powiększenia):


Oczywiście mam pełną świadomość, że powstają one w drodze jakiejś machlojki, szachrajstwa i w ogóle sam Szatan musi maczać w tym swe paluchy – prawdopodobnie zaraz po zamieszczeniu nowego posta informacja o tym jest wyrzucana na główną stronę bloggera, albo cóś w ten deseń i dzięki temu blog przeżywa krótką inwazję gości ze wszystkich stron świata… No, ale wygląda to fajnie, nie? :P

I na sam koniec: kilka haseł z wyszukiwarek, które pozwalały dostać się na Taszkentczyka (pisownia oryginalna):

„jak będzie niedziela po rusku”
„co by było gdyby ciągle pada deszcz propozycje”
„ścigające się autobusy zmiennicy”
„zielone swiatlo na skrzyżowaniu”
„polsko-rosyjski słownik terminologii prawniczej”
„kaszanka a kościół katolicki”
„wielocypedy”
„poczuć 100% szatana”
„radziecki rower ził”
„wyglad pomalowanych blokow mieszkalnych”
„www. most przyjażni na amu darii afganistan-uzbekistan com.”
„lacki laszy”
„ślub z innowierc”
„malzenstwa polsko uzbeckie”
„pasy radzieckie”
„rosyjska wersja straciłaś cnotę”
„gdzie można znaleść legendę nysy”
„rower przeskakujące pedały”
„plan pracy beeline”
„business policies co to znaczy”
„uzelektroaparat.com”
„grobowiec gur- i mir w Samarkandzie”
„traciłam cnotę - disco polo kings”
„mundur omon”
„lać po ściance”
„wschodoznawstwo uam czy warto”
„egor odessa”
„turkmen basza”
„cena akademika w mediolanie 2009”
„wyspa dupowa”
„iwano frankowsk kwatery prywatne”
„to w polsce nie mówicie po rosyjsku”
„szarpią struny na pełnej kurwie” (dzięki Czajol!! To tylko dzięki Tobie :) )
„nuty z liczbami dla dzieci”
„kim jest wiolonczelistka skaldowie”
„sterta gruzu indie instalacje”
„michał karłowicz lawendo”
"rataje gdzie pieczywo w niedziele"
"przedwojenne lokomotywy"


A może jednak będę tutaj wrzucał jakieś posty z kolejnych eskapad (w końcu jurne myśli wytwórcze nigdy nie zagasną!)? A i Górski Karabach dał już przykład… Pomyślimy :)

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Grudzień w pigułce


Zgodnie z najgorszymi tradycjami tego blogu, iż wszelkie informacje pojawiają się na nim z dużą czasową obsuwą, zamieszczam właśnie wspomnienia z ostatniego miesiąca mojego pobytu w Taszkencie.

Grudzień okazał się być najbardziej pracowitym oraz „zakręconym” okresem. Przyczyn tego stanu rzeczy było co najmniej kilka. Część z nich jest constans dla każdego z nas w każdym roku, praktycznie bez względu na miejsce, w którym się znajdujemy – wiadomo: Boże Narodzenie, Nowy Rok, szaleństwo przedświąteczne, część z nich wynikła ze specyfiki tego okresu we wszelkich placówkach dyplomatycznych oraz urzędach administracji, część zaś (i to pewnie największa) dopadła Ambasadę zgodnie z prawami Murphy’ego… Niemniej jednak, chyba ze względu na natłok zadań, pracę pod presją czasu i atmosferę ciągłego oczekiwania: to na przylot ministra, to premiera, to prezydenta, to Gwiazdora, grudzień będę najdłużej i najcieplej wspominał :)

Nie o wszystkim pisać mogę, nie o wszystkim chcę, nie wszystko pamiętam :P

Tak więc w telegraficznym skrócie:

1. Taszkent, albo precyzyjniej, istotny jego landmark, jakim niewątpliwie jest Skwer Amira Temura, uległ ogromnej przemianie. Niestety, w mej opinii (i nie tylko) na gorsze. Jak wiadomo okolica Skweru podlegała ostatnio wielkim zmianom związanym z budową Pałacu Forum „Uzbekistan” (Дворец форумов nie wiem, czy tak to powinno się tłumaczyć na polski – w naszej tradycji to by chyba był bardziej Pałac Zjazdów…). W związku z tym, jak wcześniej donosiłem, zburzono moją tanią jadłodajnię a w jej miejsce postawiono drugi kurant. Największe zmiany nastąpiły jednak pod koniec listopada. Na skwer wkroczyły brygady robotniczo-chłopskie i przystąpiły do dzieła niszczenia, o którym też już donosiłem wcześniej. Bez konsultacji społecznych wycięto praktycznie wszystkie drzewa na Skwerze, a były to przede wszystkim ponad stuletnie, potężne platany. Skwer, który latem dawał schronienie przed słonecznym żarem oraz pewne poczucie intymności w środku miasta, zawsze był pełen ludzi, w tym, co mnie najbardziej urzekało, starców grających tu i ówdzie w szachy, zmienił swoje oblicze nie do poznania. Zostawiono kilka starych drzew, które można policzyć na palcach dwóch dłoni i zasadzono mnóstwo maleńkich choineczek. Oczywiście wygląda to nadal ładnie i dla kogoś, kto nie widział poprzedniego oblicza Skweru może dziwić podnoszone larum, ale uwierzcie mi, obecne oblicze parku nie umywa się do poprzedniego i wcale nie dziwi, że wielu mieszkańcom Taszkentu dźwięk pił spalinowych oraz trzask łamanych konarów musiał rozrywać serca… Ale to jeszcze nie koniec! Dodatkowo zburzono hotel Poytaxt (gdy wyjeżdżałem trwało wywożenie zgromadzonego gruzu) oraz, co gorsza, budynek byłej cerkwi przy dawnym seminarium nauczycielskim… Naturalnie pojawia się pytanie, w jakim celu poczyniono tak daleko idące kroki. Chodzi najprawdopodobniej (najprawdopodobniej, bo oficjalnie nikt nie komentuje tych działań) o zapewnienie lepszego widoku na nowopowstały Pałac... Szkoda, przecież nie jest z niego znowu taki cud… :/

Dla zainteresowanych tym, co się dzieje wokół Skweru polecam te dwa reportaże:
Прощай, ташкентский Сквер!
В Ташкенте сносят очередные исторические объекты – здание церкви и гостиницы


2. W związku ze świętami Bożego Narodzenia organizacje polonijne w Taszkencie podjęły się przygotowania spotkań wigilijnych. Miałem ogromną przyjemność uczestniczyć w dwóch takich uroczystościach. Pierwszą zorganizowała „Polska klasa” pod kierownictwem Moniki Lotosz.



Wigilia odbyła się w salach kościoła katolickiego. Swoją obecnością uroczystość uświetnił ks. bp Jerzy Maculewicz, będący administratorem apostolskim w Uzbekistanie. Świetnym pomysłem Moniki było „zorganizowanie” grupki kolędników, która odegrała zabawną scenkę świątecznych i noworocznyc
h życzeń. Oprawę muzyczną zapewnił natomiast zespół „Bawełnianki”, który powalił mnie swoim wykonaniem kolędy góralskiej „Gore gwiazda Jezusowi” (w sieci można znaleźć ją w wersji Arki Noego, ale nie robi ona większego wrażenia).

Tydzień później,
w drugie święto Bożego Narodzenia odbyło się spotkanie w „Świetlicy Polskiej”, również połączone z poczęstunkiem oraz częścią artystyczną, którą przygotowali Paweł Zajkowski i Ilija Filippow, a w której zaprezentowały się „Bawełnianki” i Zespół „Społem”.

Skoro już wspominam o obu zespołach, to poświęcę im ciut więcej miejsca, są bowiem tego na pewno warte. Z ich występami mogliście także zapoznać przy okazji jednego z wcześniejszych postów na temat Festiwalu Polskiej Piosenki. „Społem” tworzy ogółem (mam nadzieję, że się nie mylę) 7 osób. Część z nich ma wykształcenie muzyczne i prowadzi ożywioną działalność na tym polu. Na przykład z Pawłem spotkałem się po raz pierwszy w kwietniu, gdy byłem zupełnie przypadkowo na koncercie charytatywnym w Domu Kompozytorów w Taszkencie – zapamiętałem go, bo brawurowo naśladował Louisa Armstronga :) Nie wiedziałem jednak wtedy, że ma polskie korzenie (dowiedziałem się o tym po koncercie od Romana, na którego zaproszenie znalazłem się w ogóle na koncercie), a tym bardziej że występuje w polskim zespole ludowym! A z Eugenią łączy mnie na przykład fakt studiowania na WIUT – o czym też zresztą nie wiedziałem wcześniej ;) Poza pięknymi głosami – członkowie zespołu potrafią grać na gitarze, pianinie, skrzypcach i akordeonie (na tych instrumentach przynajmniej ja widziałem ich występy). „Społem” bywało już z koncertami na festiwalach w Polsce, lecz niestety ostatni raz w 2008 roku – kryzys gospodarczy udaremnił im plany wyjazdowe na rok 2009… :(
„Bawełnianki” to natomiast zespół rodzinny, który tworzy mama, grająca na akordeonie oraz trzy córki i syn. Wykonują głównie utwory ludowe, wielu z nich nawet nie znam, ale czynią to z takim entuzjazmem, że naprawdę aż miło posłuchać! A już wspomniane wyżej wykonanie „Gore gwiazda Jezusowi” na długo pozostanie mi w pamięci. Strasznie żałuję, że nie nagrałem tej kolędy… Ehhh…

Oba zespoły tworzą ludzie dużego talentu muzycznego, ale także i wielkiego serca, dla tego, czym się zajmują. Promują Polskę najlepiej jak potrafią i z ogromnymi sukcesami, nie dysponując przy tym wielkimi budżetami polskich urzędów centralnych zajmujących się PR naszego kraju. Odstawiają kawał dobrej roboty, nie oczekując nic w zamian! Szczerze mówiąc, to obserwując takich ludzi, to jak codziennie zmagają się z problemami, które dla nas są obce – problemy lokalowe, brak instrumentów, brak środków na kostiumy itd., swoim zaangażowaniem przełamują wszelkie bariery i dowodzą, że Polska nie jest dla nich pustym słowem. Wybaczcie mi, że uderzam w takie tony patriotyczne, ale założę się, że wielu z Was będąc tam na moim miejscu, również zrobiłoby się cieplej na sercu!

3. Teraz słów kilka o przebiegu „mojej” wigilii. 24 grudnia rozpoczął się wcześnie rano, gdy udałem się na miasto w poszukiwaniu prezentów. W ten to sposób tradycji stało się zadość, iż najlepszym dniem na zakupy wigilijne jest Wigilia… (chyba ostatni raz, kiedy przygotowałem się zawczasu, to było podczas pierwszego roku studiów…). Gdy wracałem do Ambasady wpadłem na Olgę i Sławika, którzy rozwozili ostatnie życzenia bożonarodzeniowo-noworoczne oraz zaproszenia na koktajl (o tym później). Pojechaliśmy więc razem do tzw. Sedesu, czyli SDS – Służby Diplomaticzeskowo Serwisa, zajmującej się obsługą misji akredytowanych w Uzbekistanie, by rozmieścić w pigeon holes’ach korespondencję, a następnie do Ambasady. Tam w samo południe Pan Radca złożył wszystkim pracownikom życzenia świąteczne i dzień pracy dla większości się zakończył. Po powrocie do Rezydencji, pod wieczór odbyliśmy z Panią Anią i Panem Radcą wigilijną wieczerze przy 12 potrawach. Nie były to potrawy w pełni tradycyjne, ale to dodało naszej kolacji jedynie oryginalności! Po kolacji odbyło się natomiast wręczenie prezentów, moment, który bardzo ujął mnie za serce.

Po wieczerzy w Rezydencji pojechałem do Ambasady na Wigilię zorganizowaną przez Martę, Remka, Pawła, Jacka, Artura, no i zapewne Julę :) Była kapusta z grzybami, pierogi z kapustą, groch oraz makaron z makiem (moja ulubiona potrawa z lat dziecięcych) :) Najweselszym momentem było przyjście Gwiazdora, a właściwie szybkie podrzucenie prezentów, zainscenizowane specjalnie dla Julki. Przezabawne było, jak mała wpatrywała się w niebo wypatrując sani z reniferami a następnie biegła szybko do pokoju zobaczyć, czy są prezenty pod choinką, po tym jak Paweł stuknął oknem i krzyknął, że Gwiazdor ucieka przez nie! Następnie nastąpiło rozpakowywanie oraz oglądanie prezentów. Julka najbardziej cieszyła się z Kinder Bueno oraz Mentosów tuląc do siebie ich opakowania :D Przed 12 ruszyliśmy do kościoła na pasterkę. Zaskoczyła mnie ilość ludzi, którzy zgromadzili się w kościele. Zawdzięczaliśmy to obecności przedstawicieli korpusu dyplomatycznego oraz prawosławnych Rosjan, których sporo przychodzi popatrzeć na przebieg uroczystości, traktując to jako atrakcję! Część z nich była pod wpływem Wielkiego ETOH-a, a więc nie przymierzając czułem się jak w Słupcy :P Większość Rosjan nie wytrzymała dwugodzinnej Mszy i po pewnym czasie w kościele zrobiło się swobodniej. Nabożeństwo było odprawiane w języku rosyjskim z czytaniami dodatkowo w językach angielskim i koreańskim. Ponadto jeden ustęp z modlitwy wiernych był po polsku.

25 grudnia również spędziłem u Marty i Remka. Dzień zleciał nam opychaniu się pysznościami kuchni polsko-uzbeckiej, w tym pieczonym indykiem, przygotowanym przez Pawła, oraz napojami wysokokalorycznymi w akompaniamencie filmów serwowanych przez polską telewizję. Ot, typowe polskie święta!

4. 30 grudnia odbył się koktajl z okazji zakończenia przez Polskę sprawowania lokalnej prezydencji UE w Uzbekistanie i przekazania przewodnictwa ambasadzie Włoch (w Uzbekistanie nie ma misji dyplomatycznej Hiszpanii).

5. Sylwestrowy wieczór spędziłem na Miron Szocha (pokój kurierski) z Danielem, aplikantem z MSZ. Na powitanie Nowego Roku postanowiliśmy wyruszyć na centralny plac Taszkentu – Mustaqilik Maydoni. Ludzi było co niemiara, aczkolwiek towarzyszyło nam nieodparte wrażenie, że blisko 10-20% wszystkich zgromadzonych stanowili milicjanci. Ponadto na placu stało kilka milicyjnych suk. Jakby na placu miało dojść do ustawki kiboli ;) Szkoda, że zakazano również odpalania fajerwerków w tym roku. Odebrało to trochę kolorytu całemu świętowaniu. Niemniej jednak, jak zawsze przy takiej okazji, można było spotkać wiele pozytywnie zakręconych osób, przebierańców i innych cudaków!

6. Ostatni dzień pobytu w Taszkencie minął mi według następującego programu. W pierwszej kolejności udałem się na bazar – Tyzykowkę, gdzie chciałem kupić radziecki zegarek Omega – przepraszam kuzynie, ale mimo usilnych starań, ponad godzinnych poszukiwań i „rozpytywań na okoliczność” nic z tego nie wyszło.. :/ Następnie korzystając z ładnej pogody umówiliśmy się z Danielem na „zwiedzanie” taszkenckiej wieży telewizyjnej, czyli najwyższej konstrukcji w Azji Centralnej (zaraz po kominie elektrowni w kazachstańskim Jekybastuz) oraz 10. najwyższej wieży (podkreślam: wieży – to ważne w świetle niedawnego otwarcia Burj Dubai) na świecie.



Wjechaliśmy windą na wysokość 220m, skąd roztacza się widok na Taszkent – niestety zakłócony przez zalegający nisko smog oraz przepiękny widok na pobliski masyw tienszański (a dokładnie grzbiet czatkalski)! Z wieży widać naszą Ambasadę, choć dla przyzwoitości muszę przyznać się, iż udało mi się ją zlokalizować dokładnie dopiero na zdjęciu w domu. Wyjście z windy może przysporzyć sporo stresu, albowiem wychodzi się bezpośrednio z trzonu wieży na metalową konstrukcję, która otacza wieżę i od „świata zewnętrznego” dzieli nas jedynie ok.
1,5-metrowej wysokości barierka. Na 110 metrach znajduje się restauracja – urządzona w głębokim Gierku, bardzo klimatyczna, serdecznie polecam! Stoliki w restauracji umieszczone są na pasie transmisyjnym obracającym się wokół osi wieży z częstotliwością 0,00027778 Hz, czyli, jak łatwo obliczyć, o okresie 1 godziny :P W cenie wejścia do restauracji (5000 sum) otrzymuje się skromny poczęstunek (surówka, 4 plasterki mięska oraz bulion). Strasznie się cieszę, że w końcu udało mi się zaliczyć taszkencką wieżę, co obiecywałem sobie przecież od początku mojego pobytu w Taszkencie.

W dalszej kolejności udałem się na pożegnanie do Ambasady a następnie do Akademika i z powrotem do Ambasady. Pożegnania trwały długo (od ok. 14 do 2 w nocy) i intensywnie oraz były połączone z promocją „Moto Syberii” oraz pozbyciem się zimowej czapki w nie do końca jasnych dla mnie okolicznościach – muszę napisać w tej sprawie do Alisha :P W każdym razie pakowanie odbyło się według najlepszych wzorców last minut panic – zawsze skuteczna metoda, a kac dopadł mnie dopiero w Moskwie!

To już praktycznie koniec mojego pobytu w Taszkencie, ale pożegnania odłożę sobie do kolejnego postu… :)