Pokaż Taszkentczyk na większej mapie

wtorek, 28 kwietnia 2009

Ostatki


Tak więc nieubłaganie zbliża się czas powrotu na umęczonej Ojczyzny łono. Pogodziłem się już z tą myślą i nawet z niejakim podnieceniem oczekuję już tego momentu, gdy wsiądę na pokład rejsu BT743 z 12 maja 2009, by potem przekroczyć granicę ze znaczkiem PL, by w końcu dotrzeć na stację kolejową Słupca Centralna :P i przemierzając senną ulicę Dworcową doczłapać się do domu, a tam spotkać się z rodzicami, bratem, babcią i… Kalą :P A następnie wesele i spotkanie z przyjaciółmi :)

Moje pogodzenie się z myślą powrotu ma chyba dwie przyczyny. Pierwsza to fakt, iż do końca mojego pobytu w Uzbekistanie (to znaczy tej części mojego pobytu, bo jeszcze tu wrócę!!) już wiele przyjemności mnie nie czeka, ponieważ jestem w trakcie sesji egzaminacyjnej i powrót do Polski będzie oderwaniem się od nauki, przynajmniej na jakiś tydzień, gdyż później czeka mnie nauka w wydaniu krajowym ;) Druga przyczyna to fakt, iż spora część towarzyszy moich uzbeckich przygód opuściła już Uzbekistan (również nie na stałe, ale jednak).
Ostatnie dwa tygodnie to okres odjazdów/odlotów wielu ludzi. Należałoby tu wymienić w kolejności odjazdów następujące osoby:

- tureccy nauczyciele akademiccy: Profesor Suavi i Murat, którzy przybyli do Taszkentu na miesiąc, by wykładać na WIUT.

Ёлки-Палки - jedna z fajniejszych restauracji w Taszkencie (Profesor, Alina, Murat).

- Egor z Odessy – autostopowicz, który podróżuje z Ukrainy przez Rosję, Kazachstan Uzbekistan, Afganistan i Pakistan do Indii a może i dalej, a którego mieliśmy zaszczyt i przyjemność gościć w naszym akademiku. Oto strona Egora. dla wszystkich zainteresowanych jego dalszymi losami.

Egor tuż przed opuszczeniem Taszkentu w drodze do Mazar-i Szarif.

- Recep – znany już czytelnikom bloga student z Turcji, który opuścił Uzbekistan w związku z egzaminami na swej alma mater w Turcji, ale z którym na pewno jeszcze się zobaczę w sierpniu lub październiku.

Z wyjazdem Recepa zbiegły się jego urodziny.

- Alina – również znana Wam studentka z Wilna, która musiała wrócić na Litwę w związku ze szkoleniem w pracy, a z którą zobaczę się tuż przed wylotem do Rygi, gdyż ona przyleci z Rygi 3 godziny przed moim odlotem ;) Dla władających językiem litewskim: blog.

W międzyczasie w odwiedziny przybyli do Taszkentu Gośka, Tomek, Paweł i Guza – czwórka Polaków, która właśnie rozpoczęła swoją wyprawę przez Azję Centralną i Chiny. Gosię i Tomka było mi dane poznać trzy lata temu podczas powrotu znad Bajkału. Jeśli jesteście zainteresowani śledzeniem ich losów, to gorąco zapraszam na ich blogi: Pawła i Tomka.

Paweł, Gosia, Tomek i Guza tuż przed odjazdem do Samarkandy.

W poprzedni weekend obchodziliśmy prawosławną Wielkanoc – były walki na jajca – znaczy kto ma silniejszą skorupę :P były bliny, grzanki, słodycze, litewski lazy cake* no i dobra atmosfera :)

(Wg wskazówek zegarka od godz. 12: Profesor, Alina, Taewoo, ja, Roman, Anvar, Pasza, Ibrahim, Olya, Zilola, Eldor.)

W zeszłym tygodniu byłem po raz pierwszy na balecie. Takim prawdziwym balecie… w teatrze znaczy się, wicie, rozumicie… Postanowiliśmy się wybrać z Guillaume’em na „Romeo i Julia” Prokofiewa. Muzyka bardzo mi się podobała, natomiast sam taniec… no cóż jakoś do mnie ten środek wyrazu za bardzo nie przemawia. Mimo to nie żałuję i z chęcią wybiorę się jeszcze kiedyś na balet :) Taki prawdziwy balet… do teatru ;)

W ostatnią niedzielę znalazłem troszkę czasu, by z polską ekipą wyrwać się na Czorsu – starą uzbecką dzielnicę z plątaniną wąskich uliczek i małych nierzadko glinianych domków poprzyklejanych jeden do drugiego.

A wracając do tematu sesji egzaminacyjnej… Dziś miałem pierwszy egzamin z International Business Policy – jakoś to poszło, ale daleki jestem od zadowolenia… Zobaczymy jaka będzie ocena. Z mojej perspektywy był to najtrudniejszy egzamin, ponieważ materia jest, jak dla mnie, mało konkretna :/ W przyszłym tygodniu Managerial Accounting i na kilka godzin przed odlotem International Economy

Dziękuję za szeroki odzew i wszystkie miłe słowa związane z artykułem o Zonie na Onecie :)



* (ang.) leniwe ciasto – bardzo proste i szybkie do przyrządzenia.

sobota, 18 kwietnia 2009

Samarkanda


Pomysł na wyjazd do Samarkandy padł nagle i spontanicznie na kilka godzin przed planowanym wyjazdem. Propozycję przedłożył Roman – doktorant z Czech, który też jest na wymianie w WIUT. Plan był następujący – wynająć samochód z kierowcą i ruszyć o świcie do Samarkandy, zwiedzić zabytki w przeciągu kilku godzin i jeszcze tego samego dnia wrócić do Taszkentu. W wycieczce towarzyszył nam Filip – Czech, który przyjechał do Uzbekistanu na turniej tenisa ziemnego. Zapomniałem wziąć ze sobą paszportu, co mogło ściągnąć na nas problemy na posterunkach milicyjnych, ale okazało się, że nasz kierowca to emerytowany policjant, którego po drodze wszyscy znali i puszczali bez najmniejszych prób kontroli.

Samarkanda to jedno z najstarszych zamieszkanych miast na Ziemi. Miasto było położone na trasie słynnego Szlaku Jedwabnego z Europy do Chin, co przyczyniło się do jego gwałtownego rozwoju. W pierwszej połowie XIII w. padło ofiarą najazdów Czyngis Chana, ale już pod koniec wieku XIV stało się stolicą państwa Tamerlana, który sprowadził wielu artystów i nadał Samarkandzie nowy wygląd – pełen przepychu i bogactwa. Okres panowania Timurydów (potomków Timura, czyli Tamerlana), w szczególności jego wnuka Ulugbeka to czas największej świetności miasta.

Samarkanda pełna jest przepięknych zabytków: mauzoleów, meczetów i medres. Wszystkie one są poddawane ciągłym pracom renowacyjnym, które przywracają im dawną świetność. Budynki są bardzo bogato zdobione – głównie przy pomocą kompozycji mozaik i majolik.

Pierwsze nasze kroki skierowaliśmy w stronę Registanu, czyli placu otoczonego z trzech stron przepięknymi medresami. Registan w języku perskim oznacza „miejsce pokryte piaskiem” i w dawnych czasach pełnił rolę placu targowego. Otaczające plac medresy są jeszcze od czasów radzieckich poddawane ciągłej renowacji. Z zewnątrz wyglądają bardzo pięknie. Wyobrażam sobie, jak muszą lśnić w promieniach zachodzącego lub wschodzącego słońca… Niestety tym razem nie było dane mi sprawdzić ze względu na czas naszego pobytu i pogodę, o której wspomnę dalej. Wewnątrz budynków nie wszystko jest odrestaurowane – na przykład cele na drugim piętrze (te na pierwszym zostały zamienione w sklepiki pamiątkarskie) czy minarety medresy Ulugbeka. Podczas zwiedzania podszedł do nas milicjant zaoferował oczywiście za odpowiednią gratyfikację pieniężną wejście na jeden z minaretów. Po twardych negocjajcach, w których mistrzem był Filip udało nam się wywalczyć nienajgorszą sumę i udaliśmy się po krętych schodach na szczyt minaretu, skąd roztaczał się przepiękny widok na miasto i jego zabytki. W medresie Szir Dar odwiedziliśmy mały sklepik afgańskiej rodziny, która zajmuje się tradycyjnym tkaniem dywanów.



Następnie udaliśmy się w stronę meczetu i mauzoleum Bibi-Chanum, których jednak nie zwiedzaliśmy wewnątrz, ze względu na brak czasu. Przemieściliśmy się w stronę mauzoleum Gur-i Mir, w którym pochowane są między innymi szczątki Timura i Ulugbeka. Sam budynek jest bardzo malowniczy – przykryty piękną błękitną kopułą. Z grobowcem Timura związana jest ciekawa legenda. Został on otwarty 21 czerwca 1941 przez grupę sowieckich archeologów a na grobowcu miała widnieć inskrypcja głosząca: „ktokolwiek otworzy ten grobowiec zostanie pokonany przez wroga bardziej przerażającego niż ja”. Co się wydarzyło 22 czerwca 1941 chyba przypominać nie trzeba ;)

Następnym celem naszej wycieczki był kompleks grobowców-mauzoleów Szah-i Zinda. Również niesamowicie malownicze miejsce, z przepięknym wyłożonym mozaiką i majoliką „korytarzem” utworzonym przez wybudowane w dwóch rzędach mauzolea.

Ostatnim punktem „programu” było obserwatorium Ulugbeka, które jednak zwiedzaliśmy wyłącznie z zewnątrz.

Podsumowując, Samarkanda ma w sobie coś niesamowitego – na niewielkiej przestrzeni rozłożone są przepiękne budynki, pełne kolorów i blasku. Wydaje mi się, że jest to wymarzone miejsce dla fotografa, szczególnie przy nisko wiszącym słońcu. Niestety, nam przez cały pobyt towarzyszył deszcz i chłód… Przy każdym zdjęciu trzeba było chronić drugą ręką aparat przed wodą :/ Gdybym miał jednak porównać Samarkandę z Chiwą, to ta druga wygrywa… Ma po prostu mniej komercyjną i turystyczną atmosferę, czego nie można powiedzieć o Samarkandzie, gdzie człowiek co chwilę wpada na wycieczkę Włochów, Francuzów czy Japończyków. Mimo że jest to dopiero połowa kwietnia…

Zaległości


Trochę bieda na blogu nastała, zastój jakowyś… Ano, człek sobie uświadamia, że mu mało czasu zostaje do powrotu do domu i stara się wykorzystać czas jak najlepiej, spędzając go z poznanymi ludźmi i poznając nowych. I tak praktycznie schodzi każdy wieczór i pół (a czasem i cała) nocy. W ciągu dnia natomiast: studencka proza, czyli nauka…

No nie mniej jednak postaram się coś wycisnąć z mego życia, co potencjalnie może być atrakcyjne dla Was :P Przecież nie będę się rozpisywał, że w niedzielę to w Niagarze wypiłem pół litra na piwnym podkładzie a przedwczoraj w Elvisie tylko dwa piwka :P

Generalnie czas spędzam w gronie ludzi z akademika, bardzo fajna wiara! Zacząłem żałować, że nigdy w Polsce nie mieszkałem w akademiku – myślę nawet, że moje życie wyglądałoby dziś inaczej. Aczkolwiek moja fascynacja akademikiem, muszę przyznać, może wynikać też z tego, że naszego, tj. taszkenckiego, akademika nie można porównać do polskiego hardcore’owego domu studenckiego z wiecznymi imprezami i pijactwem, no i całą tą Sodomą i Gomorą, która idzie za tym :P. Tutaj na imprezy wychodzi się na miasto, natomiast w akademiku co najwyżej odbywa się śpiewo-gitaro-granie i to tylko przy piwku! Więc jeśli ktoś szuka spokoju, to znajdzie go bez problemu…

Pogoda za oknem doprowadza mnie do wściekłości, bo po krótkiej słonecznej wiośnie, nastała wiosna zimna i deszczowa… Zimno jest jak cholera, aż człowiek nocą marznie – bo niestety okna są szczelne inaczej a kaloryfery już nie grzeją.

Przedłożyłem wszystkie coursework’i oraz projekt i obecnie zaczynam powoli zabierać się za przygotowania do egzaminów w liczbie trzech. Sesja rozłożyła się nie najgorzej – mam po 6 dni odstępu między egzamami, aczkolwiek data ostatniego z nich jest beznadziejna. Jest to bowiem 11 maja po południu, czyli de facto około 10 godzin przed moim odlotem do Rygi :/

Chyba się wyrobiłem w dostrzeganiu wypadków i stłuczek samochodowych, bo nie ma tygodnia, żebym się na jakiś nie natknął. Najlepsze jest, jak po wyjściu z samochodu kierowcy drapią się w głowę i zastanawiają: „Ojojoj… Jak mogło do tego dojść?” – co wziąwszy pod uwagę miejscowy styl jazdy wcale nie jest dziwne :)

Olga i Martyna dostały przedłużenie wizy uzbeckiej, a więc polska kolonia w Taszkencie pozostaje nadal mocna :P Dodatkowo razem wracamy do Polski 12 maja i będzie kompania do zwiedzania Rygi!! :) Dołączy do nas jeszcze Guillaume (znany Wam być może z komentarzy do poprzedniego posta) – Francuz mieszkający w Krakowie, który przybył do Taszkentu w celach naukowych :)



Z polskich akcentów: przyuważyłem dwa TIR-y na polskich blachach!! Jednocześnie jest to samochód nr 2 i 3 na blachach UE, który widziałem w Taszkencie. Aaaa, no i w łazienkach króluje Merida ;)

W tym tygodniu wybrałem się do Samarkandy, ale ten fragment wyłączę do kolejnego wątku :) co by podbić licznik postów… ;)

niedziela, 12 kwietnia 2009

[*]


Piotr Morawski (27.XII.1976 - 8.IV.2009)