Postanowiłem zwalić całą winę za obniżenie mojej blogowej aktywności na opady atmosferyczne, a tak! Może stwierdzenie, że „ciągle pada” stanowi drobne nadużycie, niemniej jednak, można skonstatować, że od około tygodnia pada praktycznie codziennie. Jako człek organicznie wręcz nienawidzący deszczu, nie wyściubiam nosa spoza czterech ścian nad to, co konieczne ;) A w stanie tym utwierdza mnie dodatkowo stan taszkenckich chodników i jezdni, które po opadach w wielu miejscach zamieniają się w potężne kałuże (co przy zasadzie, że kierowca samochodu to pan i władca ulicy, może skutkować fontannami żybury pryskającej na przechodniów). Mimo dużej ilości kanałów odprowadzających wodę, nie są one specjalnie skuteczne – wiele z nich jest zarośniętych, zasypanych częściowo lub całkowicie ziemią bądź śmieciami. Powoduje to, że nawet przeciętny deszcz wywołuje duże nagromadzenie wody deszczowej na powierzchni i potrzeba dwóch-trzech bezdeszczowych godzin, by kanały zdołały rozładować ten stan. Kolejny problem to błotniste bagienka, którymi stają się chodniki w wielu miejscach. Pojawiają się one najczęściej w miejscach gdzie po rozkopaniu asfaltowego deptaka – zabrakło środków czy chęci, by wypełnić ubytek nową nawierzchnią. Taki skoko-spacer błotnistą alejką po raz kolejny stał się przyczyną rozważań pod tytułem „dlaczego na Wschodzie tak często wylewa się chodniki asfaltem a nie układa z betonowych płyt/kostek?”. Tym bardziej, że obserwacje z polskiego podwórka pokazują, że „technologia kostkowa” jest tańsza – samorządy w ramach oszczędności budują w ten sposób drogi osiedlowe czy nawet uzupełniają gdzieniegdzie ubytki po rozkopach…*
A co poza deszczem?
Po pierwsze, zagęszcza się atmosfera naukowa – na pierwszą połowę marca przypada termin oddania coursework’ów**, a więc najwyższy czas zająć się przypisanymi nam zadaniami. Mam wrażenie, że coursework’i będą trudniejsze niż same egzaminy w sesji – biorąc pod uwagę nakład prac, który trzeba będzie w nie włożyć (a wyceniane są jedynie na 30 do 40% oceny końcowej).
Po drugie, wreszcie udało mi się zdjąć simlocke’a z mojego telefonu. Myślałem, że nie będzie z tym wielkiego problemu, ale jednak blokady na SE k750i nie da się zdjąć kodem zdalnie generowanym poprzez stronę internetową, lecz wymaga to podłączenia phone’a do kompa i zabawy z programami serwisowymi. Jak się okazało bez kabla serwisowego tego się nie zrobi. Musiałem więc skorzystać z pomocy „fachowca” – „fachowiec” mimo moich przestróg oczywiście wywalił mi całą pamięć telefonu i postawił nowe oprogramowanie bez blokady, ale i bez kontaktów, zapisanych smsów, notatek i innych danych prywatnych. To, co mogłem, przezornie przed oddaniem komórki, przekopiowałem na SIM kartę lub pamięć zewnętrzną, stąd kontakty wszystkie odzyskałem, ale już mi się paląca „Biełomora” postać nie pojawia, gdy zadzwoni do mnie Czajol ;) Ale spoko – przywróci się :)
Po trzecie, stałem się w końcu abonentem sieci BeeLine :)
Po czwarte, staram się załatwić sobie stałe łącze internetowe – człowiek jednak bez stałego dostępu do Neta jest jak bez nogi, ręki czy połowy mózgu. Wujek Google i ciocia Wikipedia są potrzebni do życia, jak tlen :) Fakt, że ja mam dostęp do Neta w akademiku na miejscu, ale jest to łącze niestabilne (jak muszę coś ściągnąć/wysłać większego, to trzeba iść do kafejki, aby zapewnić sobie brak przerw w połączeniu), często korzysta z niego kilkanaście osób jednocześnie, dostęp jest limitowany tylko w przedziale czasu 18-23, co mnie wkurza niemiłosiernie (czuję się jak w przedszkolu jakimś – bo jest to wyłącznie zarządzenie o charakterze dyscyplinującym, nie jest podyktowane kosztami Internetu w żadnym stopniu – jak się ubłaga ochronę akademika, to wpuszczą do PC Lab’u*** o dowolnej porze dnia). Zresztą w ostatnią niedzielę pan ochraniarz miał zły humor i nie chciał nas wpuścić w ogóle, tłumacząc, że Net wg regulaminu jest dostępny tylko w dni powszednie :/ Najgorsze jest jednak to, że nie można wziąć do PC Lab’u ze sobą herbaty, ani teoretycznie słuchać sobie głośno muzyki, pogwizdywać pod nosem a poza tym jeśli w ciągu dnia pojawiła się konieczność skorzystania z Neta, to musiałem sobie zapisywać swoje pytanie do Wujka Google na kartce, żeby do wieczora nie zapomnieć.
Co ja Wam zresztą tłumaczę – pewnie większość z Was też by krew nagła zalewała i pioruny siarczyste, łogniste łuu łuu:P
Dlatego też dziś przybył Pan Techniczny i sprawdzał moc sygnału u mnie w pokoju. Początkowo było plocha****, ale później Pan Techniczny stwierdził, że pajdiot***** – on tu namontuje dodatkowych anten i budjet rabotat’******. No a skoro tak: to poleciałem jeszcze dziś zakupić usługę :)
I wreszcie po piąte, spora część czasu płynie mi na czytaniu przewodnika oraz kombinowaniu programu wakacyjnego „Azja Centralna 2009”.
Ciekawe są rozmowy z miejscowymi. Szczególnie te na temat Polski – z tej perspektywy widać niestety dość dobrze, jakim „zaściankiem” jest nasz kraj – wiedza na temat kraju „od morza do Tatr” nie jest powalająca. Powszechne jest pytanie: „czy w Polsce mówicie po rosyjsku?”, na moją odpowiedź, że „Polacy nie gęsi i swój język mają” na twarzach rozmówców pojawia się grymas lekkiego zaskoczenia. Sporo ludzi myśli, że Polska była jedną z radzieckich republik. Większość ludzi kojarzy, że stolicą jest Warszawa, ale już słyszałem też i o Budapeszcie (no, ale z drugiej strony, ciekawe jaki odsetek Polaków wskazałby poprawnie nazwę stolicy Uzbekistanu – a przecież w swym regionie kraj też nie w kij dmuchał!). Ale dwa dni temu usłyszałem coś, co z punktu widzenia mojego polonocentrycznego sposobu postrzegania świata (przy całej świadomości błędów oraz nieprzystawania do rzeczywistości, jakimi obłożona jest ta wizja) nie mieściło się w głowie: jeden z kolegów z akademika zadał pytanie w formie twierdzenia „Wyście walczyli razem z Hitlerem?”. Pomyślałem, że chodzi mu o to, że walczyliśmy z Hitlerem, w sensie przeciwko Niemcom nazistowskim, ale nie! On był prawie przekonany, że Polacy walczyli w czasie II wojny światowej ramię w ramię z Niemcami! Zdziwiony był, gdy usłyszał, że II wojna zaczęła się w Polsce właśnie dlatego, że Polacy jako pierwsi stawili opór hitlerowcom i być może świat wyglądałby inaczej, gdyby nie to, że Sowiety na dobitkę wbiły nam nóż w plecy. Rozmawialiśmy także o bilansie wojny i o tym, że Polska była jedynie formalnym zwycięzcą tego konfliktu a chyba w rzeczywistości największym przegranym: największe straty ludnościowe w odniesieniu do całości narodu (w tym ogromne straty pośród elit), ogromne zniszczenia i grabież kraju, straty terytorialne, no i radziecka dominacja w polityce i gospodarce przez następne pół wieku*******. W tym momencie dostałem pytanie: ile ludzi zginęło w Polsce? Odpowiedziałem, że najczęściej podawana liczba to 6 milionów polskich obywateli. Mój rozmówca odparł: - Phi, nas zginęło 50 milionów! – ??? – I to w samym Uzbekistanie! No tu już mnie zatkało zupełnie – kto im takie bzdury do głowy ładuje? W całym ZSRR zginęło ok. 22 milionów ludzi, w tej liczbie oczywiście Uzbecy, no ale skąd te 50 milionów? Ehhh dużo pracy przede mną… ;) Jak mówi ojciec Rydzyk: „Trzeba siać, siać, siać!” :P
PS. Dziś nie pada deszcz… Pada śnieg, ale i tak wszystko psu na budę, bo temperatura jest powyżej zera :/
PS2. Właśnie sobie uświadomiłem, że jestem w UZ praktycznie już miesiąc... A czuję się, jakbym wczoraj przyleciał - strasznie szybko czas leci...
* Minusów asfaltowych chodników jest zresztą według mnie jeszcze więcej – nawet załatany chodnik asfaltowy nie wygląda już estetycznie; niełatwo jest ubić masę asfaltową na stykach z murami budynków itp. elementami wystającymi ponad powierzchnię chodnika – dlatego się nie ubija :P; latem niezacieniony asfaltowy chodnik może działać jak patelnia.
** Czyli zlecone zadania, polegające na wykonaniu jakiejś analizy rynkowej i sporządzeniu raportu pisemnego. Coursework’i wykonuje się w trakcie semestru, mogą być grupowe i indywidualne.
*** Pomieszczenia z komputerami.
**** (ros.) – źle.
***** (ros.) – „pójdzie” lub „idzie iść”
****** (ros.) – będzie działać.
******* Przy czym pragnę zaznaczyć, że nie jest tak, iżbym nie dostrzegał pewnych korzyści, jakie Polska uzyskała z takiego a nie innego biegu historii (uzyskanie bardziej zwartego terytorium i szerokiego dostępu do morza czy przyspieszona modernizacja kraju (wyśmiewane elektryfikacja i uprzemysłowienie były jednak faktem), która, jak wielu błędnie uważa, nie byłaby możliwa przy wykorzystaniu środków z Planu Marshalla – był to plan odbudowy a nie restrukturyzacji gospodarki kraju; itd.). W żadnym jednak stopniu nie równoważą one poniesionych strat i kosztów!
A co poza deszczem?
Po pierwsze, zagęszcza się atmosfera naukowa – na pierwszą połowę marca przypada termin oddania coursework’ów**, a więc najwyższy czas zająć się przypisanymi nam zadaniami. Mam wrażenie, że coursework’i będą trudniejsze niż same egzaminy w sesji – biorąc pod uwagę nakład prac, który trzeba będzie w nie włożyć (a wyceniane są jedynie na 30 do 40% oceny końcowej).
Po drugie, wreszcie udało mi się zdjąć simlocke’a z mojego telefonu. Myślałem, że nie będzie z tym wielkiego problemu, ale jednak blokady na SE k750i nie da się zdjąć kodem zdalnie generowanym poprzez stronę internetową, lecz wymaga to podłączenia phone’a do kompa i zabawy z programami serwisowymi. Jak się okazało bez kabla serwisowego tego się nie zrobi. Musiałem więc skorzystać z pomocy „fachowca” – „fachowiec” mimo moich przestróg oczywiście wywalił mi całą pamięć telefonu i postawił nowe oprogramowanie bez blokady, ale i bez kontaktów, zapisanych smsów, notatek i innych danych prywatnych. To, co mogłem, przezornie przed oddaniem komórki, przekopiowałem na SIM kartę lub pamięć zewnętrzną, stąd kontakty wszystkie odzyskałem, ale już mi się paląca „Biełomora” postać nie pojawia, gdy zadzwoni do mnie Czajol ;) Ale spoko – przywróci się :)
Po trzecie, stałem się w końcu abonentem sieci BeeLine :)
Po czwarte, staram się załatwić sobie stałe łącze internetowe – człowiek jednak bez stałego dostępu do Neta jest jak bez nogi, ręki czy połowy mózgu. Wujek Google i ciocia Wikipedia są potrzebni do życia, jak tlen :) Fakt, że ja mam dostęp do Neta w akademiku na miejscu, ale jest to łącze niestabilne (jak muszę coś ściągnąć/wysłać większego, to trzeba iść do kafejki, aby zapewnić sobie brak przerw w połączeniu), często korzysta z niego kilkanaście osób jednocześnie, dostęp jest limitowany tylko w przedziale czasu 18-23, co mnie wkurza niemiłosiernie (czuję się jak w przedszkolu jakimś – bo jest to wyłącznie zarządzenie o charakterze dyscyplinującym, nie jest podyktowane kosztami Internetu w żadnym stopniu – jak się ubłaga ochronę akademika, to wpuszczą do PC Lab’u*** o dowolnej porze dnia). Zresztą w ostatnią niedzielę pan ochraniarz miał zły humor i nie chciał nas wpuścić w ogóle, tłumacząc, że Net wg regulaminu jest dostępny tylko w dni powszednie :/ Najgorsze jest jednak to, że nie można wziąć do PC Lab’u ze sobą herbaty, ani teoretycznie słuchać sobie głośno muzyki, pogwizdywać pod nosem a poza tym jeśli w ciągu dnia pojawiła się konieczność skorzystania z Neta, to musiałem sobie zapisywać swoje pytanie do Wujka Google na kartce, żeby do wieczora nie zapomnieć.
Co ja Wam zresztą tłumaczę – pewnie większość z Was też by krew nagła zalewała i pioruny siarczyste, łogniste łuu łuu:P
Dlatego też dziś przybył Pan Techniczny i sprawdzał moc sygnału u mnie w pokoju. Początkowo było plocha****, ale później Pan Techniczny stwierdził, że pajdiot***** – on tu namontuje dodatkowych anten i budjet rabotat’******. No a skoro tak: to poleciałem jeszcze dziś zakupić usługę :)
I wreszcie po piąte, spora część czasu płynie mi na czytaniu przewodnika oraz kombinowaniu programu wakacyjnego „Azja Centralna 2009”.
Ciekawe są rozmowy z miejscowymi. Szczególnie te na temat Polski – z tej perspektywy widać niestety dość dobrze, jakim „zaściankiem” jest nasz kraj – wiedza na temat kraju „od morza do Tatr” nie jest powalająca. Powszechne jest pytanie: „czy w Polsce mówicie po rosyjsku?”, na moją odpowiedź, że „Polacy nie gęsi i swój język mają” na twarzach rozmówców pojawia się grymas lekkiego zaskoczenia. Sporo ludzi myśli, że Polska była jedną z radzieckich republik. Większość ludzi kojarzy, że stolicą jest Warszawa, ale już słyszałem też i o Budapeszcie (no, ale z drugiej strony, ciekawe jaki odsetek Polaków wskazałby poprawnie nazwę stolicy Uzbekistanu – a przecież w swym regionie kraj też nie w kij dmuchał!). Ale dwa dni temu usłyszałem coś, co z punktu widzenia mojego polonocentrycznego sposobu postrzegania świata (przy całej świadomości błędów oraz nieprzystawania do rzeczywistości, jakimi obłożona jest ta wizja) nie mieściło się w głowie: jeden z kolegów z akademika zadał pytanie w formie twierdzenia „Wyście walczyli razem z Hitlerem?”. Pomyślałem, że chodzi mu o to, że walczyliśmy z Hitlerem, w sensie przeciwko Niemcom nazistowskim, ale nie! On był prawie przekonany, że Polacy walczyli w czasie II wojny światowej ramię w ramię z Niemcami! Zdziwiony był, gdy usłyszał, że II wojna zaczęła się w Polsce właśnie dlatego, że Polacy jako pierwsi stawili opór hitlerowcom i być może świat wyglądałby inaczej, gdyby nie to, że Sowiety na dobitkę wbiły nam nóż w plecy. Rozmawialiśmy także o bilansie wojny i o tym, że Polska była jedynie formalnym zwycięzcą tego konfliktu a chyba w rzeczywistości największym przegranym: największe straty ludnościowe w odniesieniu do całości narodu (w tym ogromne straty pośród elit), ogromne zniszczenia i grabież kraju, straty terytorialne, no i radziecka dominacja w polityce i gospodarce przez następne pół wieku*******. W tym momencie dostałem pytanie: ile ludzi zginęło w Polsce? Odpowiedziałem, że najczęściej podawana liczba to 6 milionów polskich obywateli. Mój rozmówca odparł: - Phi, nas zginęło 50 milionów! – ??? – I to w samym Uzbekistanie! No tu już mnie zatkało zupełnie – kto im takie bzdury do głowy ładuje? W całym ZSRR zginęło ok. 22 milionów ludzi, w tej liczbie oczywiście Uzbecy, no ale skąd te 50 milionów? Ehhh dużo pracy przede mną… ;) Jak mówi ojciec Rydzyk: „Trzeba siać, siać, siać!” :P
PS. Dziś nie pada deszcz… Pada śnieg, ale i tak wszystko psu na budę, bo temperatura jest powyżej zera :/
PS2. Właśnie sobie uświadomiłem, że jestem w UZ praktycznie już miesiąc... A czuję się, jakbym wczoraj przyleciał - strasznie szybko czas leci...
* Minusów asfaltowych chodników jest zresztą według mnie jeszcze więcej – nawet załatany chodnik asfaltowy nie wygląda już estetycznie; niełatwo jest ubić masę asfaltową na stykach z murami budynków itp. elementami wystającymi ponad powierzchnię chodnika – dlatego się nie ubija :P; latem niezacieniony asfaltowy chodnik może działać jak patelnia.
** Czyli zlecone zadania, polegające na wykonaniu jakiejś analizy rynkowej i sporządzeniu raportu pisemnego. Coursework’i wykonuje się w trakcie semestru, mogą być grupowe i indywidualne.
*** Pomieszczenia z komputerami.
**** (ros.) – źle.
***** (ros.) – „pójdzie” lub „idzie iść”
****** (ros.) – będzie działać.
******* Przy czym pragnę zaznaczyć, że nie jest tak, iżbym nie dostrzegał pewnych korzyści, jakie Polska uzyskała z takiego a nie innego biegu historii (uzyskanie bardziej zwartego terytorium i szerokiego dostępu do morza czy przyspieszona modernizacja kraju (wyśmiewane elektryfikacja i uprzemysłowienie były jednak faktem), która, jak wielu błędnie uważa, nie byłaby możliwa przy wykorzystaniu środków z Planu Marshalla – był to plan odbudowy a nie restrukturyzacji gospodarki kraju; itd.). W żadnym jednak stopniu nie równoważą one poniesionych strat i kosztów!
A skąd te biedne Uzbeki mają to wszystko wiedzieć... Przejdź się po ulicach w Polsce i porozmawiaj z ludźmi, wypytaj ich o stolice innych państw, gdzie leżą, jakieś podstawowe informacje - gwarantuje że usłyszysz naprawdę ciekawe rzeczy :D
OdpowiedzUsuńW trzeciej klasie gimnazjum zdarzali się ludzie (bo parę znam takich osób) nie wiedzący gdzie jest Amazonka, Ocean Spokojny albo Ameryka Południowa... Choć to ostatnie akurat jest trudne ze względu, na dwoistą naturę pytania, bo nie dość, że trzeba wiedzieć gdzie Ameryki szukać to jeszcze trzeba wiedzieć gdzie południe jest!! :D
Tylko dobrze popatrz czy tej firmy od Netu nie prowadzi Ładowski, czy tam Łazarek... Nie pamiętam jak się nazywał ten koleś co był szefem firmy Grubego!! :D
OdpowiedzUsuńOj Panie - to zmartwiłeś mnie Pan z tym Biełmorkanałem;) Trzeba Ci będzie to zdjęcie przywrócić;)
OdpowiedzUsuńHehe...jedna z najciekawszych odpowiedzi nt. Polski z jaka sie spotkalam w Tashkencie brzmiała mniej wiecej tak, że Polska jest miastem w Niemczech :) Potem juz mało rzeczy mnie dziwilo :P
OdpowiedzUsuńPS.... z sianiem trafiles w 10! HAhahaha
Pozdro,
Martyna
jeśli myślisz, że takie marne wykpienie się pogodą przejdzie, to... masz rację;)) ale, jak będziesz mieć już neta w pokoju, nic Cię nie usprawiedliwi.. so beware:p
OdpowiedzUsuńp.s. fajnym słowem na dziś ogłaszam "żyburę":)
Ad. 1 Wiem, dlatego w samym tekście było tak dużo zastrzeżeń ;) Ja pamiętam, jak w ósmej klasie podstawówki ktoś miał problem z pokazaniem Australii czy płw. Arabskiego...
OdpowiedzUsuńAd. 2 Nazwisko szefa skombinuj z rodzajem typowo polskiej konnej formacji zbrojnej ;) Sprawdziłem na fakturze figuruje faksymile jakiegoś Koreańczyka ;)
Ad. 3 Już zdjęcie odnalazłem, teraz ino przywrócić nada!
Ad. 4 Heheh, ja myślałem, że takie rzeczy to tylko w Stanach ;)
Ad. 5 Heheh wiedziałem... no, może nie będę się woził za bardzo: przypuszczałem, że Ula zwrócisz uwagę na to słówko :)
Niektórzy Szwedzi też nie wiedzą gdzie leży Polska. Często zdarzało mi się usłyszeć: Holand? No, Poland!- odpowiadałem. Poland..hmm Poland, Poland... ok! Nice to meet you Polandish man :D A raz nawet Aaa Tailand? No, Poland!!! Hę?! Pol-what?
OdpowiedzUsuńNie dziw sie tak Uzbekom, ze nie wiedza takich rzeczy, skoro sami Polacy nie znaja wlasnej historii. Jakos na poczatku listopada jade tramwajem i slysze rozmowe dwoch studentek (napewno studentek, mowa byla o sesji, o UAM, nie wiem niestety co studiowialy) i slysze jak sobie jedna planuje wyjazd do Niemiec do chlopaka w dniu 11 listopada. Na co druga sie pyta:"To oni tez wolne maja?" a tamta tak chwile mysli i mowi:"No pewnie, przeciez cala Europa ma wtedy wolne!"
OdpowiedzUsuńMyslalem, ze spadne z krzesla...
Wiec nie dziw sie niczemu!
No z tymi Hitlerowcami to mnie trochę zaskoczyłeś tez, ale jak sobie z drugiej strony przypomnę Moskwę i nasze pogawędki z wyedukowanymi mieszkańcami tego miasta i ich zdziwienie na nasze stwierdzenie, że II Wojna Światowa nie zaczęła się w `41, a w `39 to już nic dziwić mnie nie powinno...
OdpowiedzUsuńWłot, taki reżim...
Panie Jabłoński, mi też szybko czas jak cholera u Szwaba leci; siej Pan siej, a nuż coś wyrośnie... 50 milionów Uzbeków to faktycznie walnął! A o Hitlera bym się nie martwił - niedługo będzie to pewnie w świecie wersja prawie oficjalna (wstrętne polaczki rządzone przez faszystowski sanacyjny reżim chciały wymordować wszystkich Żydów, którym na pomoc przybyli dzielni Niemcy ni i oczywiście dzielni Rosjanie, no ale polaczki były tak wstętne, że się tak do końca tych Żydów uratować nie dało...)
OdpowiedzUsuńhej
OdpowiedzUsuńŁukasz, a zwróciłeś uwagę na "dziwne" bloki, np. po drodze do ambnasady rosyjskiej? Ozdobione, widać że kiedyś to miało wyglądać, ale ... przedziwny designe; dla mnie zupelny odlot ;-)
a co do wiedzy ogólnohistorycznej to... chyba przestaję się już dziwić
a co do geografii, to od momentu, kiedy urzednik Ambasady Rosyjskiej w Ułan Bator twierdził przerażonemu Amerykanowi, iż powinien przyjść w dni otwarte dla Rosjan, nie obcokrajowców, ponieważ Pittsburgh leży w Rosji, uwierzę we wszystko. W dodatku na naszą nieśmiałą sugestie, iż może pomyliło mu się z Petersburgiem odburknął w stylu, że o tym, co ruskie go pouczać nie będziemy...
a poza tym Ci zazdroszczę jak diabli tego Taszkientu :-)
Baw się dobrze
Dziękuję!
OdpowiedzUsuńKoło Ambasady FR powiadasz... Przechodziłem nieopodal kilka razy, to znaczy blisko bazaru Gospitalnego (Mirobod), ale w przeciwnym kierunku: w stronę cerkwi i dalej.. Ale postaram się udać w kierunku Ambasady!