Co tu się dużo rozpisywać? Sam tytuł postu jest przecież jasny… Wszystkiego można się domyślić. Ale jednak pokatuję Was moimi wypocinami…
19 listopada br. z inicjatywy Ambasady odbył się koncert zespołu „Skaldowie” w Taszkencie. Już widzę u niektórych z Was te ironiczne uśmieszki na twarzach. O gore Wam, ignoranci! Wiem, co mówię, albowiem sam na wieść o występie dinozaurów polskiej muzyki rozrywkowej miałem cokolwiek mieszane uczucia. Toż to zespół dobry dla mych rodziców, ale ja pewnie na koncercie zniosę jajo. Oczywiście każdy kojarzy „Skaldów”. Nawet jeśli nie potrafi dopasować do nich w danym momencie tytułów piosenek, to znane mu są hity „Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał”, „Z kopyta kulig rwie” czy „Przemyślenia wiejskiego listonosza”. Jak na przeboje masowej publiczności przystało utwory te są lekkie i przyjemne, wpadające w ucho, ale jednak dość banalne. Nie jest to oczywiście żaden zarzut! Żeby utwór stał się hitem musi mieć w sobie „to coś”, co powoduje, że dobrze się przy nich bawimy. Piosenki, te gdyż już staną się desygnatami predykatu „być przebojem” stają się powszechnie znane i kolejne pokolenia również nucą ich refreny pod nosem. Ja jednak się obawiałem tego, co „Skaldowie” zaprezentują poza swymi utworami, które weszły do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej. No i tu wychodzi najbardziej moja indolencja intelektualna (głowę popiołem swą kornie posypuję). Obawiałem się, że poza przebojami „Skaldowie” zaprezentują jeszcze „hity pomniejsze”, czyli banalne utwory, którym nie udało się przebić do masowej wyobraźni… Mea culpa!
Zacznę od tego, że koncert odbywał się w ramach cyklu „Skaldowie na dwa fortepiany” – bardzo dobry pomysł, który nadał muzyce bardziej kameralny charakter. Na fortepianach zagrali Andrzej Zieliński i Stanisław Deja. Na skrzypcach oraz na wokalu zaprezentował się Jacek Zieliński. Dość szybko okazało się (okazało się oczywiście dla mnie), że „Skaldowie” to nie tylko „lampa nad progiem, krzesło i drzwi”, ale również poetyckie teksty podlane naprawdę wzruszającą muzyką. I tak zaczynając od „Jutro odnajdę Ciebie” poprzez „Od wschodu do zachodu słońca” dotarliśmy do „Wierniejsza od marzenia”, kiedy to przez głowę przeszła mi myśl, że muszę zgooglować tę piosenkę a najlepiej odnaleźć na YT. Zapytałem się p. Ani o tytuł i przez cały koncert starałem się zapamiętać. Kilka utworów dalej moja kopara opadła na podłogę zupełnie – „Skaldowie” wykonali balladę rockowo-ludowo-klasyczną ( :P ) „Krywaniu, Krywaniu”. To był, jak dla mnie, kulminacyjny moment koncertu. Oczywiście tylko swojej ignorancji zawdzięczam, że wcześniej nie znałem tego utworu, jak i szerzej twórczości „Skaldów”. Stąd być może i mój zachwyt! W końcu bardzo lubimy być pozytywnie zaskakiwani!! W każdym razie, niech mi ktoś teraz spróbuje „Skaldów” plugawić, to nawiązując do klasyka „impreza bydzie, ale roz…”!!
Na koniec kilka faktów. Koncert trwał ponad półtorej godziny i zgromadził blisko 600 osób!! Był to trzeci koncert grupy w Taszkencie (poprzednie miały miejsce w latach 1968 i 1980). Ze „Skaldami” wystąpiła również taszkencka wiolonczelistka Anna Popowicz, która wcześniej wystąpiła z orkiestrą na naszym przyjęciu z okazji Dnia Niepodległości. Obok „Skaldów” gwiazda występu była mała Julka – córka Marty i Remka z Ambasady, która na scenie odstawiała hołubce w rytm muzyki, wzbudzając rozbawienie publiczności :)
Po koncercie odbyło się przyjęcie, gdzie w luźniejszej atmosferze można było porozmawiać z artystami. Przy tej okazji człowiek może się dowiedzieć czegoś o sobie i to od samego Andrzeja Zielińskiego, np. że przypomina wyglądem Leszka Możdżera (!) :P
Z okazji koncertu „Skaldów” do Taszkentu dobiła ekipa duszanbińska, czyli Magda i Seba. W piątek przebudziłem się lekko zmechacony po przyjęciu – znak, że łaska Wielkiego ETOH-a, Bóstwa Skorego do Gniewu a nie Bardzo Łaskawego, zstąpiła na mego ducha, aże lichą ziemską mą powłokę rozkoszny ból przeszył… Uzyskawszy na ten dzień dyspensę od praktykanckich obowiązków udałem się na spotkanie z Magdą, by pokazać jej chociaż troszku Taszkent. Zgodnie z ustaleniami kupiliśmy także bilety na pociąg do Buchary, do której ruszyć mieliśmy wieczorem razem z Anią. A w Taszkencie pierestrojka na całego! Ciąg dalszy działań wokół skweru Amira Temura! Wycięto wszystkie drzewa na placu, pozostawiając jedynie Tamerlana po środku. Zdarto nawierzchnię i wkroczyły ZiŁ-y, MAZ-y oraz GAZ-y a wraz z nimi wyspecjalizowane brygady ochotników-robotników! Oprócz tego trwa wyburzanie hotelu „Poytaxt”. A spróbuj człeku pstryknąć zdjęcie koparki wspinającej się mozolnie po stercie gruzu na drugie piętro hotelu albo „nagiego” Timura – zaraz ogóreczki Cię zgwiżdżą i usuwać każą zawartość kart pamięci. Obsesja antyfotograficzna sięgnęła nawet dalej – nie można fotografować nawet monumentalnego niedawno powstałego centrum konferencyjnego, przynajmniej nie wtedy, gdy myte są okna! Dla ułatwienia dodam, że okien nie myje tam sterta bab w pomarańczowych kamizelkach i kwiecistych spódnicach spuszczona na parcianych pasach z dachu budynku, lecz wykwalifikowani profesjonalni robotnicy na nowoczesnych podnośnikach! Nie ma więc powodu do wstydu! Wsjo taki nie lzja fotografirować!
Wieczorem, tuż przed odjazdem pociągu, odwiedziliśmy „Elvisa”. Przy tej okazji pozdrowienia od Rudika dla Martyny i Olgi oraz prośba do wszystkich, którzy wybierają się do Taszkentu o przywiezienie Rudikowi polskiej flagi :)
W pociągu mieliśmy bilety na wagon płackartny. Co ciekawe w składach uzbeckich, liczących ok. 20 wagonów, jadzie jedynie 3-5 wagonów płackartnych, reszta to kupiejne + restauracyjny. Wieczór spędziliśmy w restauracyjnym oglądając, a jakże by inaczej: „Motosyberię”. Chcę przy tej okazji zaznaczyć, że nikt mi nie płaci za promowanie tego filmu ;) a szkoda… :P Po prostu uważam ten film za jedną z najlepszych podróżniczych relacji video, jakie było mi dane w życiu obejrzeć! Trzeba szerzyć dobre wzorce! …czy nie?
Do Buchary dotarliśmy bladym świtem, korzystając z uprzejmości poznanego w pociągu mężczyzny, udaliśmy się do centrum na plac Lyabi-Hauz i stamtąd do przytulnego hoteliku. Po krótkim czasie przybył wraz z kolegą Ikrom, chłopak poznany w pociągu. Ich przyjaciel żenił się tego dnia i zgodnie z tradycją wszyscy mężczyźni zaproszeni na wesele spotykają się rano na płowie. Chłopaki postanowili przywieźć nam półmisek bucharskiego płowu. Ja tam lubię wszystkie odmiany tego dania, więc smakowała mi i bucharska! Następnie wybraliśmy się na spacer po starym mieście. Nie chce mi się po raz kolejny rozpisywać o zabytkach Buchary, które są porażające a o których już przecież pisałem troszkę. Grunt, że udało mi się zrobić zdjęcie Łady Żiguli Pjatorki oraz spotkać sprzedawcę od czapek afgańskich (pamiętasz Sokół? ;) ) :P Dziewczyny planowały oczywiście la grande shopping pamiątek, ale nie taki diabeł straszny i jakoś nie wymęczyło mnie to zbytnio. Późnym popołudniem wylądowaliśmy pod wieżą ciśnień na przeciwko Pałacu Emira Buchary i po raz kolejny miałem okazję przełamać swój lęk wysokości i wdrapać się na 30-metrową, niebudzącą zaufania radziecką konstrukcję. Że było warto, chyba mówić nie muszę ;) Wieczorem mieliśmy udać się z Ikromem na ślub jego kolegi, ale jakoś ostatecznie plan ten nie wypalił… Za to spotkaliśmy się ze… Skaldami, którzy w międzyczasie przybyli do Buchary w ramach pokoncertowego zwiedzania Uzbekistanu.
Kolejnego dnia ruszyliśmy na północ Uzbekistanu nad jezioro Ajdar-Kul. Nie zrobiło ono niestety takiego wrażenia, jak się spodziewałem. Jest to w końcu spory zbiornik, ale chyba pora roku nie była najlepsza oraz nasz kierowca wybrał kiepskie miejsce. Następnie ruszyliśmy do Nuraty. Miasto warte zobaczenia ze względu na prowincjonalny charakter oraz swe zabytki. Jest tam bowiem meczet z X wieku, ruiny fortecy założonej jeszcze przez Aleksandra Macedońskiego, a także źródło wody mineralnej, zamieszkałe przez setki ryb, których miejscowi nie jedzą, przekonani o ich świętości. Nadto jest muzeum, które warto zobaczyć. Nam udała się ta sztuka za darmo, bo kustosz powiedział, że Polacy rzadko tu docierają. Z całego muzeum najciekawszy był „uzbecki Pampers”. Dzień wcześniej widziałem na bazarze w Bucharze drewniane rurki przypominające fajki. Zaciekawiły mnie one na tyle, że nawet zacząłem się im bliżej przyglądać i zastanawiać, jak pali się w nich tytoń. Dobrze, że nie widział tego sprzedawca ani żaden lokales, bo zostałbym wyśmiany na czym świat stoi (diabli wiedzą, może zostałem :P ) Okazuje się, że fajkę nakłada lub przykłada się (w zależności od płci) leżącemu dziecku na „końcówkę” i wyprowadza poza obręb kołyski. W ten sposób dziecko może oddawać mocz, nie brudząc ubranka. Przynajmniej tyle teoria… Taaaak, nawet w takiej Nuracie można człowieka czymś zaskoczyć! ;)
W drodze powrotnej do Buchary, odwiedziliśmy jeszcze Pałac Letni Emira Buchary. Malownicze miejsce, ale strasznie zaniedbane i splądrowane. Większość wyposażenia komnat została rozebrana przez uzbeckich oficjeli (wedle słów miejscowych) i stoi teraz w ich rezydencjach. Bieda, jak rzekł minister Sikorski do Schetyny :P Ponadto udało nam się zobaczyć dwa półdzikie wielbłądy, które miejscowi starają się oswoić…
Z wydarzeń ubiegłego tygodnia należy wspomnieć wizytę kilku delegacji z kraju. Jako że ja nie byłem w to w żaden sposób zaangażowany, to nie będę się o nich rozpisywał. Wybraliśmy się z Anią do Teatru „Ilhom” na „Oresteję”. Sztuka, choć antyczna, jak przystało na „Ilhom” nie była wystawiana klasycznie. Mimo iż mój rosyjski pozwalał mi rozumieć jedynie piąte przez dziesiąte albo i mniej, to i tak bardzo mi się podobało. Zachwycałem się formą, przedkładając ją nad treść! ;)
W zeszłym tygodniu miała także miejsce w Ambasadzie uroczystość wręczenia Kart Polaka 11 obywatelom Uzbekistanu.
Natomiast w piątek miałem wielką przyjemność podjąć próbę sprostania ciekawemu wyzwaniu. Mianowicie, jak już wspominałem, Ambasada RP w Taszkencie sprawuje lokalną prezydencję unijną, przez wzgląd na brak placówki szwedzkiej. W związku z tym odbywają się cykliczne posiedzenia szefów misji, konsulów, radców handlowych i administratorów. Na piątek zostało zaplanowane spotkanie konsularne i Pani Konsul poprosiła mnie poprowadzenie tego posiedzenia! Nie powiem żebym się nie denerwował, głównie ze względu na brak pełnego rozeznania w miejscowych kwestiach konsularnych, ale chyba całość poszła nienajgorzej :) Heheh takim to sposobem tow.jablona przewodniczył konsulom UE w Taszkencie!! Przez półtorej godziny i jedynie de facto, ale… ale! :D
I jeszcze dwie impresje z Buchary:
19 listopada br. z inicjatywy Ambasady odbył się koncert zespołu „Skaldowie” w Taszkencie. Już widzę u niektórych z Was te ironiczne uśmieszki na twarzach. O gore Wam, ignoranci! Wiem, co mówię, albowiem sam na wieść o występie dinozaurów polskiej muzyki rozrywkowej miałem cokolwiek mieszane uczucia. Toż to zespół dobry dla mych rodziców, ale ja pewnie na koncercie zniosę jajo. Oczywiście każdy kojarzy „Skaldów”. Nawet jeśli nie potrafi dopasować do nich w danym momencie tytułów piosenek, to znane mu są hity „Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał”, „Z kopyta kulig rwie” czy „Przemyślenia wiejskiego listonosza”. Jak na przeboje masowej publiczności przystało utwory te są lekkie i przyjemne, wpadające w ucho, ale jednak dość banalne. Nie jest to oczywiście żaden zarzut! Żeby utwór stał się hitem musi mieć w sobie „to coś”, co powoduje, że dobrze się przy nich bawimy. Piosenki, te gdyż już staną się desygnatami predykatu „być przebojem” stają się powszechnie znane i kolejne pokolenia również nucą ich refreny pod nosem. Ja jednak się obawiałem tego, co „Skaldowie” zaprezentują poza swymi utworami, które weszły do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej. No i tu wychodzi najbardziej moja indolencja intelektualna (głowę popiołem swą kornie posypuję). Obawiałem się, że poza przebojami „Skaldowie” zaprezentują jeszcze „hity pomniejsze”, czyli banalne utwory, którym nie udało się przebić do masowej wyobraźni… Mea culpa!
Zacznę od tego, że koncert odbywał się w ramach cyklu „Skaldowie na dwa fortepiany” – bardzo dobry pomysł, który nadał muzyce bardziej kameralny charakter. Na fortepianach zagrali Andrzej Zieliński i Stanisław Deja. Na skrzypcach oraz na wokalu zaprezentował się Jacek Zieliński. Dość szybko okazało się (okazało się oczywiście dla mnie), że „Skaldowie” to nie tylko „lampa nad progiem, krzesło i drzwi”, ale również poetyckie teksty podlane naprawdę wzruszającą muzyką. I tak zaczynając od „Jutro odnajdę Ciebie” poprzez „Od wschodu do zachodu słońca” dotarliśmy do „Wierniejsza od marzenia”, kiedy to przez głowę przeszła mi myśl, że muszę zgooglować tę piosenkę a najlepiej odnaleźć na YT. Zapytałem się p. Ani o tytuł i przez cały koncert starałem się zapamiętać. Kilka utworów dalej moja kopara opadła na podłogę zupełnie – „Skaldowie” wykonali balladę rockowo-ludowo-klasyczną ( :P ) „Krywaniu, Krywaniu”. To był, jak dla mnie, kulminacyjny moment koncertu. Oczywiście tylko swojej ignorancji zawdzięczam, że wcześniej nie znałem tego utworu, jak i szerzej twórczości „Skaldów”. Stąd być może i mój zachwyt! W końcu bardzo lubimy być pozytywnie zaskakiwani!! W każdym razie, niech mi ktoś teraz spróbuje „Skaldów” plugawić, to nawiązując do klasyka „impreza bydzie, ale roz…”!!
Na koniec kilka faktów. Koncert trwał ponad półtorej godziny i zgromadził blisko 600 osób!! Był to trzeci koncert grupy w Taszkencie (poprzednie miały miejsce w latach 1968 i 1980). Ze „Skaldami” wystąpiła również taszkencka wiolonczelistka Anna Popowicz, która wcześniej wystąpiła z orkiestrą na naszym przyjęciu z okazji Dnia Niepodległości. Obok „Skaldów” gwiazda występu była mała Julka – córka Marty i Remka z Ambasady, która na scenie odstawiała hołubce w rytm muzyki, wzbudzając rozbawienie publiczności :)
Po koncercie odbyło się przyjęcie, gdzie w luźniejszej atmosferze można było porozmawiać z artystami. Przy tej okazji człowiek może się dowiedzieć czegoś o sobie i to od samego Andrzeja Zielińskiego, np. że przypomina wyglądem Leszka Możdżera (!) :P
* * *
Z okazji koncertu „Skaldów” do Taszkentu dobiła ekipa duszanbińska, czyli Magda i Seba. W piątek przebudziłem się lekko zmechacony po przyjęciu – znak, że łaska Wielkiego ETOH-a, Bóstwa Skorego do Gniewu a nie Bardzo Łaskawego, zstąpiła na mego ducha, aże lichą ziemską mą powłokę rozkoszny ból przeszył… Uzyskawszy na ten dzień dyspensę od praktykanckich obowiązków udałem się na spotkanie z Magdą, by pokazać jej chociaż troszku Taszkent. Zgodnie z ustaleniami kupiliśmy także bilety na pociąg do Buchary, do której ruszyć mieliśmy wieczorem razem z Anią. A w Taszkencie pierestrojka na całego! Ciąg dalszy działań wokół skweru Amira Temura! Wycięto wszystkie drzewa na placu, pozostawiając jedynie Tamerlana po środku. Zdarto nawierzchnię i wkroczyły ZiŁ-y, MAZ-y oraz GAZ-y a wraz z nimi wyspecjalizowane brygady ochotników-robotników! Oprócz tego trwa wyburzanie hotelu „Poytaxt”. A spróbuj człeku pstryknąć zdjęcie koparki wspinającej się mozolnie po stercie gruzu na drugie piętro hotelu albo „nagiego” Timura – zaraz ogóreczki Cię zgwiżdżą i usuwać każą zawartość kart pamięci. Obsesja antyfotograficzna sięgnęła nawet dalej – nie można fotografować nawet monumentalnego niedawno powstałego centrum konferencyjnego, przynajmniej nie wtedy, gdy myte są okna! Dla ułatwienia dodam, że okien nie myje tam sterta bab w pomarańczowych kamizelkach i kwiecistych spódnicach spuszczona na parcianych pasach z dachu budynku, lecz wykwalifikowani profesjonalni robotnicy na nowoczesnych podnośnikach! Nie ma więc powodu do wstydu! Wsjo taki nie lzja fotografirować!
Wieczorem, tuż przed odjazdem pociągu, odwiedziliśmy „Elvisa”. Przy tej okazji pozdrowienia od Rudika dla Martyny i Olgi oraz prośba do wszystkich, którzy wybierają się do Taszkentu o przywiezienie Rudikowi polskiej flagi :)
W pociągu mieliśmy bilety na wagon płackartny. Co ciekawe w składach uzbeckich, liczących ok. 20 wagonów, jadzie jedynie 3-5 wagonów płackartnych, reszta to kupiejne + restauracyjny. Wieczór spędziliśmy w restauracyjnym oglądając, a jakże by inaczej: „Motosyberię”. Chcę przy tej okazji zaznaczyć, że nikt mi nie płaci za promowanie tego filmu ;) a szkoda… :P Po prostu uważam ten film za jedną z najlepszych podróżniczych relacji video, jakie było mi dane w życiu obejrzeć! Trzeba szerzyć dobre wzorce! …czy nie?
Do Buchary dotarliśmy bladym świtem, korzystając z uprzejmości poznanego w pociągu mężczyzny, udaliśmy się do centrum na plac Lyabi-Hauz i stamtąd do przytulnego hoteliku. Po krótkim czasie przybył wraz z kolegą Ikrom, chłopak poznany w pociągu. Ich przyjaciel żenił się tego dnia i zgodnie z tradycją wszyscy mężczyźni zaproszeni na wesele spotykają się rano na płowie. Chłopaki postanowili przywieźć nam półmisek bucharskiego płowu. Ja tam lubię wszystkie odmiany tego dania, więc smakowała mi i bucharska! Następnie wybraliśmy się na spacer po starym mieście. Nie chce mi się po raz kolejny rozpisywać o zabytkach Buchary, które są porażające a o których już przecież pisałem troszkę. Grunt, że udało mi się zrobić zdjęcie Łady Żiguli Pjatorki oraz spotkać sprzedawcę od czapek afgańskich (pamiętasz Sokół? ;) ) :P Dziewczyny planowały oczywiście la grande shopping pamiątek, ale nie taki diabeł straszny i jakoś nie wymęczyło mnie to zbytnio. Późnym popołudniem wylądowaliśmy pod wieżą ciśnień na przeciwko Pałacu Emira Buchary i po raz kolejny miałem okazję przełamać swój lęk wysokości i wdrapać się na 30-metrową, niebudzącą zaufania radziecką konstrukcję. Że było warto, chyba mówić nie muszę ;) Wieczorem mieliśmy udać się z Ikromem na ślub jego kolegi, ale jakoś ostatecznie plan ten nie wypalił… Za to spotkaliśmy się ze… Skaldami, którzy w międzyczasie przybyli do Buchary w ramach pokoncertowego zwiedzania Uzbekistanu.
Kolejnego dnia ruszyliśmy na północ Uzbekistanu nad jezioro Ajdar-Kul. Nie zrobiło ono niestety takiego wrażenia, jak się spodziewałem. Jest to w końcu spory zbiornik, ale chyba pora roku nie była najlepsza oraz nasz kierowca wybrał kiepskie miejsce. Następnie ruszyliśmy do Nuraty. Miasto warte zobaczenia ze względu na prowincjonalny charakter oraz swe zabytki. Jest tam bowiem meczet z X wieku, ruiny fortecy założonej jeszcze przez Aleksandra Macedońskiego, a także źródło wody mineralnej, zamieszkałe przez setki ryb, których miejscowi nie jedzą, przekonani o ich świętości. Nadto jest muzeum, które warto zobaczyć. Nam udała się ta sztuka za darmo, bo kustosz powiedział, że Polacy rzadko tu docierają. Z całego muzeum najciekawszy był „uzbecki Pampers”. Dzień wcześniej widziałem na bazarze w Bucharze drewniane rurki przypominające fajki. Zaciekawiły mnie one na tyle, że nawet zacząłem się im bliżej przyglądać i zastanawiać, jak pali się w nich tytoń. Dobrze, że nie widział tego sprzedawca ani żaden lokales, bo zostałbym wyśmiany na czym świat stoi (diabli wiedzą, może zostałem :P ) Okazuje się, że fajkę nakłada lub przykłada się (w zależności od płci) leżącemu dziecku na „końcówkę” i wyprowadza poza obręb kołyski. W ten sposób dziecko może oddawać mocz, nie brudząc ubranka. Przynajmniej tyle teoria… Taaaak, nawet w takiej Nuracie można człowieka czymś zaskoczyć! ;)
W drodze powrotnej do Buchary, odwiedziliśmy jeszcze Pałac Letni Emira Buchary. Malownicze miejsce, ale strasznie zaniedbane i splądrowane. Większość wyposażenia komnat została rozebrana przez uzbeckich oficjeli (wedle słów miejscowych) i stoi teraz w ich rezydencjach. Bieda, jak rzekł minister Sikorski do Schetyny :P Ponadto udało nam się zobaczyć dwa półdzikie wielbłądy, które miejscowi starają się oswoić…
* * *
Z wydarzeń ubiegłego tygodnia należy wspomnieć wizytę kilku delegacji z kraju. Jako że ja nie byłem w to w żaden sposób zaangażowany, to nie będę się o nich rozpisywał. Wybraliśmy się z Anią do Teatru „Ilhom” na „Oresteję”. Sztuka, choć antyczna, jak przystało na „Ilhom” nie była wystawiana klasycznie. Mimo iż mój rosyjski pozwalał mi rozumieć jedynie piąte przez dziesiąte albo i mniej, to i tak bardzo mi się podobało. Zachwycałem się formą, przedkładając ją nad treść! ;)
W zeszłym tygodniu miała także miejsce w Ambasadzie uroczystość wręczenia Kart Polaka 11 obywatelom Uzbekistanu.
Natomiast w piątek miałem wielką przyjemność podjąć próbę sprostania ciekawemu wyzwaniu. Mianowicie, jak już wspominałem, Ambasada RP w Taszkencie sprawuje lokalną prezydencję unijną, przez wzgląd na brak placówki szwedzkiej. W związku z tym odbywają się cykliczne posiedzenia szefów misji, konsulów, radców handlowych i administratorów. Na piątek zostało zaplanowane spotkanie konsularne i Pani Konsul poprosiła mnie poprowadzenie tego posiedzenia! Nie powiem żebym się nie denerwował, głównie ze względu na brak pełnego rozeznania w miejscowych kwestiach konsularnych, ale chyba całość poszła nienajgorzej :) Heheh takim to sposobem tow.jablona przewodniczył konsulom UE w Taszkencie!! Przez półtorej godziny i jedynie de facto, ale… ale! :D
* * *
I jeszcze dwie impresje z Buchary:
Do Możdżera? Chyba z okularów :D
OdpowiedzUsuńno chyba ino! :P
OdpowiedzUsuńAleż miałam wyrzuty sumienia, kiedy łaska Wielkiego ETOH-a, zstąpiła na ducha Twego, a ja ciągałam Cię po mieście. Ale wy tam macie tramwaje i metro i coca-colę wszędzie, nie dziw się więc, że duszanbiński zaścianek łaknie tych dobroci.
OdpowiedzUsuńA swoją drogą, podziwiam, że o tych wszystkich zabytkach buchrskich i samarkandzkich chciało Ci się pisać. Żalę się mojemu koledze z PL, że mój post taki nijaki, totalnie bezmyślnie zwiedziłam te miasta, a on na to - "a co to za różnica, czy to z IV czy XVI wieku? - ważne,że stare i ładne" No dobra, ale on jest z politechniki, można mu darować:)Pozdro z Tadżykistanu, Kólego Sąsiedzie!
"Piosenki [...] staną się desygnatami predykatu „być przebojem”[...]."
OdpowiedzUsuńPan ze mną za długo w namiocie siedział - głupieje Pan od tego :)!
Hi,Hi, wiadmomo że pamiętam afgańskie czapy. Mam nadzieję że ci targi nieco lepiej poszly niż ostatnio. Co do Moto Syberii to ja też do grona promotorów się dopisuje (oczywiscie dzieki towarzyszowi, ktory dzielo to mi zaprezentowal)
OdpowiedzUsuń@ Magda - "ważne, że stare i ładne" - "a co to za różnica, czy diesel czy benzyna - ważne, że działa" :P (w/w poglądy nie są podzielane przez autora - choć mechanizm ich powstania jest całkowicie zrozumiały ;)
OdpowiedzUsuń@ Krzysztof - Mam tylko nadzieję, że niczego nie pomyliłem ;) Dobrze, że nie zacytowałem tutaj znanej pieśni bojowej "Tryumfy człona wszetecznego..."
@ Kuba - No niestety i tym razem sprzedawcę szlag trafił - żądał zdecydowanie za dużo za czapkę, która wyląduje w szafie lub będzie zbierała kurz z mojego pokoju... Gość zdradzał już oznaki zmęczenia takimi pseudoklientami i musiałem poprosić Magdę o zainscenizowanie mojej ucieczki :P