Pokaż Taszkentczyk na większej mapie

środa, 21 stycznia 2009

Lost & Found


Rzecz dzieje się podczas mojej drogi do banku w okolicach Broadway’u. Zbliżam się do skrzyżowania, mam zielone światło, które tuż przed zamierzonym wejściem na jezdnię, zmienia się na czerwień. Czekam na chodniku na zmianę sygnalizacji. Od tyłu podchodzi miejscowy facet, który oczywiście lokalnym zwyczajem widząc, że najbliższy pas jest swobodny, mimo czerwonego światła podejmuje przechodzenie. Skoro mam przewodnika, to i ruszam prężnie dwa kroki za nim. Tuż po przejściu przez jezdnię, widzę jak facet się nachyla i podnosi z ziemi zwitek 50-dolarowych banknotów – na oko jakiś tysiąc dolarów był. Staję jak wryty i gapię się na niego, a on do mnie wypala: „My friend… Fifty-fifty… O.K.?”* Zastanawiam się, co tu zrobić: kartkę zostawić, że znaleziono pieniądze, czy pójść na policję, ale policja sama zabierze i tyle… a kartka… Nie ma jak się zastanowić, mężczyzna szybko mnie ponagla: „What a lucky day! I am just passing by and… Łojoj! It’s a big amount of money. Hurry up, to the park! Fifty-fifty, O.K.?”** Facet wprowadza nerwowy nastrój, jest bardzo zdenerwowany i podniecony. Ciągle się rozgląda, gdzie nie ma policji, czy ktoś nie nadchodzi. Zaczyna opowiadać, że jest kucharzem w restauracji, pyta skąd jestem itp. W końcu wskazuje miejsce, gdzie dokona podziału pieniędzy. Wyjmuje kasę i chowa ją z powrotem do spodni. Zbliża się jakiś facet. Pyta się czy nie znaleźliśmy jakichś pieniędzy. Mój „towarzysz” natychmiast wypala: nie, skąd! i pokazuje swoje sumy na dowód, że to jedyne pieniądze jakie ma. Jesteśmy dobre kilkaset metrów od miejsca, w którym leżały pieniądze – co tu robi ten facet, może to jest jednak ich właściciel. Sprawa wydaje mi się wysoce niekomfortowa – jeśli, to właściciel trzeba kasę bezwzględnie oddać, ale mój „kompan” idzie w zaparte. Gość podaje coraz więcej szczegółów zaginionych pieniędzy – to były na pewno dolary, na pewno spora suma. Robię minę do „towarzysza znalazcy”, on chyba również pojął – jest uczciwy, wyjmuje pieniądze i oddaje facetowi. Facet rozradował się i wszyscy rozeszliśmy się w swoja stronę. A mi, nie powiem, kamień spadł z serca i jakoś lepiej się poczułem…



* ang.: Mój przyjecialu…, pół na pół, o.k.?
** ang.: Cóż za szczęśliwy dzień! Przechodzę i… Łojoj. To jest kupa pieniędzy. Szybko, do parku! Pół na pół, o.k.?

6 komentarzy:

  1. hmm.. rzeczywiście thriller prawie;) a z kasą.. głupia sprawa. dobrze, że się od razu znalazł właściciel.. uściski i do przeczytania!:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze się to wszystko skończyło :) Już widziałem finał opowieści, gościu odbiera swoje dolary a później goli cię ze wszystkiego co masz, grożąc jakimś niebezpiecznym narzędziem...

    OdpowiedzUsuń
  3. Na szczęście miejsce było na tyle uczęszczane, że zagrożony fizycznie się nie czułem ;) Ale że to państwo policyjne, to mi przeszła myśl przez głowę, że dwóch "bezpieczników" wrabia naiwnego cudzoziemca w wyimaginowane przestępstwo.. i zaraz zażądają "wzjatki" ;)

    No fakt.. powinien 10% odpalić - to burak!

    OdpowiedzUsuń
  4. hehehe, a zgłosiłeś żądanie najpóźniej w chwili wydania??

    OdpowiedzUsuń
  5. heh, w tym całym przejęciu oczywiście: nie :P

    OdpowiedzUsuń